czwartek, 16 października 2014

Przeznaczenie [4]







Cześć wszystkim :)
Przepraszam, za tak długą zwłokę, ale nadmiar obowiązków, problemów i ambicji trochę mnie przerósł, dlatego przez tak długi czas mnie tu nie było. Starałam się jak mogłam, niestety z marnym skutkiem, ale w końcu jestem. Nie jestem pewna, co jaki czas będę tu coś dodawac, ale mam nadzieję, że szybko sobie wszystko poukładam i będę Was odwiedzac częściej:)
Jak widzicie chwilowo nie ma szablonu, ponieważ poprzedni zaczął szwankować, ale zamówiłam już moje cudo w szabloniarni i mam nadzieję, że na dniach się tu pojawi. Ogólnie, to do tego czasu miałam nie dodawać odcinka, ale nie było mnie tu tak długo, że nie mogłam się powstrzymać mimo, że jest jeszcze niesprawdzony, dlatego za wszystkie błędy przepraszam.
Poza tym proponuję Wam przejrzeć jeszcze raz poprzednie odcinki 'Przeznaczenia', bo przez tez czas na pewno zapomnieliście o kilku ważnych faktach z życia Toma i Billa ( przyznam się szczerze, że sama musiałam przestudiować to od początku, aby się nie pomylić), a tymczasem zapraszam na czwóreczkę!

Co do moich zaległości na Waszych blogach, zajmę się tym niedługo, obiecuję:)







_______________







   Wiedziałem, że wypadek Amandy powinien wzbudzić we mnie jedynie poczucie troski i smutku, ale po prostu nie potrafiłem się nie cieszyć z tego, że los w końcu przysłał mi szansę do spędzenia czasu z Billem. Nie mogłem jej nie wykorzystać, dlatego bez zastanowienia zaproponowałem, że mógłbym zastąpić dziewczynę, przynajmniej do czasu, aż nie wydobrzeje. Uwielbiałem grać na gitarze i byłem w tym naprawdę dobry, więc miałem cichą nadzieję, że może to zaimponować Czarnemu i zbliżyć nas do siebie.
Tak cholernie nie mogłem doczekać się jutra!
   Mimo wisielczych humorów moich towarzyszy, wracałem do mieszkania z ogromnym uśmiechem na twarzy. Spoglądałem co chwilę na Billa, który wyraźnie zamyślony, unikał mojego spojrzenia. Obejmował Amandę ramieniem, chcąc zapewnić jej w ten sposób oparcie i poczucie bezpieczeństwa. Dziewczynie widocznie to nie przeszkadzało, bo jej usta nie były już zaciśnięte z bólu, lecz nieznacznie wygięte w górę.
   Czarny najwyraźniej odbywał jakąś wewnętrzną walkę z samym sobą, bo rysy jego twarzy zmieniały się co chwilę, a przez złość i obojętność niekiedy przedzierał się nawet delikatny, sprytny uśmiech. Nie chciałem mu przeszkadzać, dlatego szybko oddałem się rozmowie z zatroskaną i nadal przerażoną Anne.
   Po powrocie do mieszkania niemal natychmiast zaszyłem się w kuchni, trzymając na swoich kolanach gitarę. Na początku byłem dość onieśmielony, więc zapytałem Amandę czy nadal jest pewna swojej decyzji i ufa mi na tyle, by powierzyć ją w moje ręce. Oburzona dziewczyna jednak kazała mi brać się do roboty i niczym nie przejmować, zaznaczając uprzednio, że na pewno odpowiednio się nią zaopiekuję.
   Teraz, już nieco spokojniejszy,  przejechałem palcem po strunie najczulej i najdelikatniej jak potrafiłem. Kochałem to uczucie i niemal natychmiast zamknąłem oczy, kiedy do moich uszu dotarł czysty, płynny dźwięk.
Ulga.
Zapomniałem zarówno o moim ojcu, który zerwał ze mną jakikolwiek kontakt, jak i o tym, że zostałem zdany jedynie na siebie. Nie przejmowałem się już ani późnym powrotem Andreasa, ani brakiem kontaktu z moimi dawnymi przyjaciółmi. Poczułem bowiem, że mam nowych. Lepszych.
Targało mną jedynie poczucie winy, bo od samego początku musiałem ich okłamywać.
   Nie pamiętałem nawet, że nie jestem w mieszkaniu sam, a od pozostałych lokatorów dzieli mnie zaledwie cienka ściana. Liczyła się tylko ta intymna chwila - moja chwila.
Coraz to inne melodie wydostawały się spod strun, a mnie ogarnął nieopisany spokój i swego rodzaju szczęście. Czułem się dokładnie tak, jak kilka lat temu, przesiąknięty marzeniami, optymizmem i szczenięcą beztroską, za którą tęskniłem chyba najbardziej.
   Dopiero po kilku minutach otworzyłem oczy. Byłem już pewien, że jestem gotowy i pozostało mi jedynie poprosić Billa o nuty do piosenek, które miałem przećwiczyć do jutra. Niesamowicie ciekawiła mnie jego twórczość, dlatego nie zwlekając ani chwili dłużej, postanowiłem jak najszybciej go znaleźć.
   Delikatnie oparłem gitarę o ścianę i upewniwszy się, że nic się jej nie stanie, nacisnąłem na klamkę od drzwi. Dokładnie w tym momencie dostrzegłem komplet kluczy i czarny portfel leżący na stole. Wiedziałem doskonale, do kogo należy. Kilka razy widziałem go w kieszeni Billa.
   Wahałem się dłuższą chwilę, zanim wziąłem go w ręce. Ciekawość kłóciła się we mnie z niepewnością, a ja nie miałem pojęcia, co powinienem zrobić.W końcu jednak przełamałem się, a  iskrą rozpalającą ogień stała się jedna, krótka myśl. Przecież chcę wiedzieć o nim jak najwięcej.
A skoro przydarzyła mi się ku temu idealna okazja, dlaczego miałbym z niej nie skorzystać?
   Nie wiedziałem, co dokładnie jest obiektem moich poszukiwań. Liczyłem, że natrafię na dowód osobisty, bądź jakiś inny dokument, dlatego gdy drżącymi dłońmi otwierałem kolejną przegródkę, a moim oczom ukazał się wystający, biały skrawek papieru, nie wahałem się nawet krótkiej chwili, by go wyjąć.
Nie zobaczyłem jednak tego, czego się spodziewałem.
  W ręku trzymałem niewielkie zdjęcie, przedstawiające uśmiechniętą twarz jakiegoś nieznanego mi, młodego chłopaka. Nie mógł mieć on więcej niż dwadzieścia lat, choć wyglądał jeszcze jak dziecko - jego spojrzenie było takie ufne, beztroskie, przepełnione miłością. Miał ciemne, duże oczy, a na czoło opadała mu idealnie obcięta, ciemno brązowa grzywka. Był bardzo szczupły, a jego karnacja wyraźnie wskazywała na zagraniczne pochodzenie. Musiałem przyznać, że nie należał do najbrzydszych, bo w kwestii uroku wyłącznie Bill mógł z nim konkurować.
   Zdjęcie samo w sobie szczególnie się nie wyróżniało, było zwyczajne, gdzieniegdzie pogniecione, z małymi plamkami przy końcach. Z tyłu widniał jedynie mały napis 'Dla Billa, C'.
Kim do cholery był ten człowiek i dlaczego nigdy go nie widziałem?
   Gdy usłyszałem kroki wyraźnie zbliżające się w moją stronę, podskoczyłem przerażony, wkładając fotografię do odpowiedniej przegródki i kładąc portfel z powrotem na miejsce.
W ostatniej chwili przybrałem naturalny wyraz twarzy, uchylając znacznie drzwi i stając w nich tak, jakbym miał zamiar właśnie wychodzić. W tym momencie natchnąłem się na Billa.
Mało brakowało.
- Przyszedłem po moje rzeczy, spokojnie, nie będę ci przeszkadzał. - Rzucił tylko, wyciągając dłoń w stronę stołu. - Nie przeszkadzasz, tak właściwie to właśnie szedłem cię szukać. - Uśmiechnąłem się nieśmiało, mrużąc delikatnie oczy. - Potrzebna mi jest twoja pomoc.
Bill popatrzył na mnie zdziwiony, odsuwając się ode mnie nieznacznie. Widziałem doskonale, że jest spięty i zdenerwowany, dlatego starałem się przybrać najuprzejmiejszy ton głosu, na jaki tylko było mnie stać.
- Jeśli mamy jutro coś zarobić, musimy najpierw poćwiczyć. Chyba nie chcemy brzmieć jak koty w marcu. - zaśmiałem się, obserwując jego reakcję.
    Mięśnie na twarzy Billa przestały być takie napięte, a on sam uraczył mnie nawet krótkim, ale wolnym od nienawiści i pogardy spojrzeniem.
- Dziękuję że nam pomagasz. Wiele to dla nas znaczy, zwłaszcza dla Amandy. Ona wszystko zawsze dźwiga na własnych ramionach i siebie obwinia się za każde niepowodzenia..
-Ej, ej, chyba nie słyszysz co mówisz. - Przerwałem mu szybko, urażony jego słowami. -Gdyby nie wy, nie wiem czy udałoby mi się przeżyć, a nawet jeśli, pewnie zostałbym bez dachu nad głową. Choćbym okazał się nie wiem jak bardzo przydatny, nigdy nie będę w stanie spłacić wam tego długu. 
- Jesteś dziwnym człowiekiem, Tom. - stwierdził Czarny, pierwszy raz od początku naszej znajomości przyglądając się mi dokładnie. - Widzę, że się starasz i wiem, że jest ci cholernie ciężko, ale mimo wszystko bije od ciebie jakaś energia, siła, która sprawia, że nie potrafię ci zaufać.
- Gdybyś od samego początku nie unikał mnie jak ognia, może byłbyś w stanie - odparłem tylko biorąc do rąk gitarę. - A teraz pokaż mi nuty, musimy się jakoś zgrać.


*


  Nie wiem, czy byłem bardziej wściekły na siebie, czy zaskoczony zachowaniem Toma. Jego przyjazne nastawienie do mnie sprawiło, że bariera, którą między nami postawiłem, została brutalnie naruszona. Czułem, że właśnie przezwyciężył dystans, którym odpychałem go od momentu naszego poznania, a ja nic nie mogłem z tym zrobić. Wiedziałem, że teraz będzie tylko gorzej, a nasze zbliżenie do siebie jest nieuniknione i choćbym nie wiem jak się starał, to i tak nie potrafiłbym temu zaradzić. Mieliśmy przecież spędzać w swoim towarzystwie całe dnie, więc dalsze uciekanie przed sobą nie wchodziło w grę. A mimo, że póki co znajdowaliśmy się w mieszkaniu pełnym ludzi, już zaczęliśmy ze sobą rozmawiać.
   Odwlekałem ten moment tak długo, jak tylko mogłem, bo cholera jasna byłem pewien, że tak właśnie się skończy.
 Od tej chwili nie mogłem dłużej unikać Toma i zrażać go do siebie swoim zachowaniem i obojętnością. Nie potrafiłem już udawać przed nim nieczułego, zamkniętego w sobie faceta, skoro tak bardzo łaknąłem jego obecności. Wiedziałem, że jedna rozmowa całkowicie odmieni nasze relacje, a ja bałem się tego bardziej, niż czegokolwiek innego, bo nie chciałem, żeby moja fascynacja tym chłopakiem przerodziła się w coś poważnego.
Teraz jednak było już za późno na wyrzuty sumienia i obwinianie się. Karty zostały rzucone.
   Szedłem więc przed nim w stronę mojego materaca, pod którym zawsze chowałem gruby, czarny zeszyt. Reszta domowników była na tyle pochłonięta rozmową, że nie dostrzegła nawet naszej obecności. Pomijając Amandę, która wyczuwała mnie z daleka i już w tym momencie wodziła za mną swoim zmartwionym spojrzeniem.
- Jeśli mam być szczery, to naprawdę nie chcę ci tego dawać - Odezwałem się w końcu, podając zeszyt Tomowi i patrząc prosto w jego zaintrygowane oczy - Więc jeśli łaska skup się tylko na melodii, którą masz zagrać, wybierz parę kawałków i przepisz sobie co trzeba, a później oddaj to mi.
- Czyżbyś bał się, że dowiem się o tobie czegoś więcej, panie niedostępny? - Jego prawa brew uniosła się wyraźnie w górę, a sam Tom z podekscytowania zaczął bawić się swoim kolczykiem w wardze. - Nie przesadzaj Bill, te teksy słyszą obcy ludzie, kiedy je wyśpiewujesz, a wstydzisz się pokazać ich swojemu współlokatorowi?
Wziąłem głęboki wdech powietrza, żeby się uspokoić, bo przez słowa, które wypowiedział, miałem ochotę go uderzyć. To wszystko działo się za szybko, a on najzwyczajniej w świecie sobie ze mną pogrywał, nie brał mnie na poważnie i lekceważył, a to za każdym razem wyprowadzało mnie z równowagi. Jednak najgorsze było to, że racja w stu procentach leżała po jego stronie.
- Nie Tom, po prostu mógłbyś oszczędzić sobie zabawy w jakieś dziwne psychoanalizy, bo na pewno do niczego ci się nie przydadzą - Odparłem spokojnie, krzyżując ręce. - Zresztą nie traktuję cię jako współlokatora, tylko przybłędę, więc daruj sobie zabawę w psychologa, bo marnie ci to wychodzi, jak wszystko zresztą, przecież nie znalazłeś się tu bez przyczyny.
I dopiero po fakcie uświadomiłem sobie, jak paskudnie się wobec niego zachowałem.
 Nie zdziwił mnie więc dźwięk zatrzaskiwanych przez niego z impetem drzwi, ale było już za późno, bym mógł cofnąć to, co powiedziałem.
Czułem się jak ostatnia szuja i nie potrafiłem zapanować nad przekleństwami wydobywającymi się z moich  ust. Nie zwróciłem nawet uwagi na zdezorientowane spojrzenie Amandy, która najprawdopodobniej oczekiwała ode mnie wyjaśnień, tylko udałem się w pościg za Tomem, ciągle wykrzykując jego imię.
Byłem pewien, że złapię go już na klatce schodowej, jednak słyszałem tylko echo jego nerwowych kroków, które odbijało się gdzieś na dole, dlatego przeskakując kilka schodów i łapiąc się kurczowo za poręcz , rzuciłem się biegiem ku wyjściu. Tam też go nie zastałem.
- Tom! - Krzyknąłem jeszcze raz. - Tom, proszę, odezwij się!
Tym razem również nikt mi nie odpowiedział, a ja nie wiedziałem już, gdzie powinienem go szukać, bo rozglądając się na wszystkie strony nie dostrzegłem nawet cienia jego obecności. Zrezygnowany wróciłem na górę. Byłem na siebie tak wściekły, że łzy powoli zaczęły napływać mi do oczu. Często w ten sposób odreagowywałem stres, dlatego nie zdziwiłem się,  gdy kilka z nich spłynęło po moim policzku. Otworzyłem drzwi do mieszkania, następnie trzaskając nimi z całej siły i odpychając od siebie zmartwioną Amandę, która przybiegła do mnie gdy tylko wszedłem do środka, zamknąłem się w łazience.
  Nie chciałem być w stosunku do niej chłodny i szorstki, jednak w tamtej chwili mój związek stał się ostatnią rzeczą, którą chciałem zaprzątać sobie głowę.
Przecież mogłem już nigdy więcej nie zobaczyć Toma. 
Zdawałem sobie sprawę z tego, jak bardzo zraniły go moje słowa i jak bardzo ja sam nie chciałem ich wypowiedzieć. W trosce o swoje uczucia, trzymając go na dystans, sprawiałem ból nie tylko sobie, ale także jemu. Prawda była taka, że cholernie współczułem temu chłopakowi, a odpychając go od siebie zachowywałem się egoistycznie, nie myślałem o jego uczuciach mimo, że teraz najbardziej potrzebował kogoś, kto stałby się dla niego przyjacielem i kogo mógłby obdarzyć zaufaniem. Byłem pewien, że z naszej piątki to ja rozumiałem go najlepiej i tylko ja potrafiłem obdarzyć go prawdziwym wsparciem.
Gdybym był w stanie cofnąć czas, zrobiłbym to bez zastanowienia, jednak w tej sytuacji pozostało mi jedynie obiecać sobie, że jeśli dane mi będzie jeszcze raz zobaczyć Toma, nigdy więcej go od siebie nie odtrącę. Dotarło do mnie, jak bardzo zależy mi na jego obecności nawet, jeśli mielibyśmy nie zamienić ze sobą ani jednego słowa. Sama świadomość, że jest blisko mnie i nic mu nie grozi przynosiła mi ukojenie, a ja nie mogłem i nie chciałem tego zrozumieć. Tak samo, jak dłużej z tym walczyć.
   Teraz pozostała jedynie kwestia Amandy - nie miałem zamiaru pokazać jej, że powodem mojego zachowania od samego początku jest tak naprawdę znajomość z Tomem, dlatego postanowiłem zachować dla niej maskę obojętności i wrogości względem chłopaka. Znała mnie z tej strony doskonale, dlatego byłem wręcz pewien, że połknie haczyk i przez jakiś czas nie będzie tak podejrzliwa. Dlatego gdy po raz kolejny zapukała do drzwi łazienki, otworzyłem je, wpatrując się w blondynkę ze złością.
- I widzisz, tyle mamy z twojej dobroduszności. - Oskarżyłem ją, starając się brzmieć jak najbardziej naturalnie. - Wykorzystał nas i zwiał, a my zostaliśmy na lodzie. Mówiłem ci to od samego początku, nie wiem, ile jeszcze musi się stać, żebyś przestała tak ufać ludziom, to cię kiedyś zgubi.
- Pokłóciliście się. - Stwierdziła, wpatrując się we mnie zawzięcie. - I nawet nie próbuj zaprzeczać, nie cierpię, kiedy mnie okłamujesz.
- Nieprawda. - Oczywiście nie przyznałem się, wstając i podchodząc do niej bardzo blisko. - Słyszałaś o czym rozmawialiśmy, że jesteś taka pewna siebie?
- Nie. - Przyznała od razu, co znacznie mnie uspokoiło. Amanda nie była osobą, która mogłaby mną teraz manipulować, żeby sprawdzić, czy mówię prawdę, dlatego ucieszyłem się, że mam ogromne pole do popisu i mogę wymyślić coś na poczekaniu. - Ale widziałam jak bardzo jesteście zdenerwowani. Poza tym dziwnie się zachowujecie względem siebie. Nie potrafię zrozumieć żadnego z was, w swoim towarzystwie jesteście zupełnie inni, Bill. A Ty od jakiegoś czasu udajesz kogoś obcego nawet przy mnie.
- Po prostu nie ufamy sobie na tyle, żeby się przed sobą otwierać. Zrozum to, że nie jestem taki jak ty i nie dopuszczam do siebie każdego, kto stanie na mojej drodze.- Odparłem spokojnie, krzyżując ręce na piersi. - A ty jak zwykle wszystko wyolbrzymiasz. Może gdybyś nie traktowała mnie jak dziecko, nasze relacje wyglądałyby inaczej.
- Bill, jak mam ci uwierzyć, kiedy się o ciebie martwię?! - Widziałem, że puściły jej nerwy, od dawna nie widziałem jej w takim stanie. - No proszę, wytłumacz mi, co się tu stało i dlaczego Tom tak nagle wyszedł, skoro jesteś niewinny przecież nic nie musisz przede mną ukrywać. No chyba, że jest inaczej.
- Chodziło o jutrzejszy dzień, nie dogadaliśmy się trochę, narzucał mi swoje zdanie, a ja sam najlepiej wiem, jak powinniśmy grac. Nie chcę nic zmieniać, a on nie potrafił tego uszanować, stąd to zdenerwowanie. Nie powiedziałem jednak niczego, co mogłoby go urazić, dlatego nie rozumiem jego reakcji, choć w sumie nie jestem zaskoczony. Przespał się, najadł i uciekł, typowe zachowanie dla ludzi jego pokoju.
- Jesteś niesprawiedliwy, Bill. Gdybyś chociaż spróbował go poznać, nigdy byś tak o nim nie powiedział. Tom wróci. Nie zostawi nas, skoro obiecał pomoc, wiem to. - Mówiąc to odwróciła się do mnie plecami, idąc do kuchni. - A ty zastanów się trochę nad sobą, bo nie jesteś już tą samą osobą, w której się zakochałam.
   Z minuty na minutę czułem się coraz gorzej, moje nerwy sięgały zenitu. Powoli zaczęło się już ściemniać, dlatego po szybkim prysznicu, położyłem się na materac, chowając twarz w poduszce i zakrywając się szczelnie kocem. Chciałem za wszelką cenę uniknąć kolejnej konfrontacji z Amandą i pytań moich przyjaciół, dlatego uparcie udawałem, że śpię, chociaż tak naprawdę miałem ogromną ochotę wstać i wyjść na jakiś długi spacer, albo w ogóle nie wrócić do domu na noc. Przez cały wieczór nie zmrużyłem oka. Niesamowicie martwiłem się o Toma, a wyrzuty sumienia bezlitośnie pochłaniały moje myśli. Mimo wszystko miałem nadzieję, że jednak wróci i już następnego dnia go zobaczę.



*



   Bill sprawił, że w jednej chwili poczułem do siebie pogardę i obrzydzenie - uświadomiłem sobie, jak bardzo byłem żałosny, chcąc za wszelką cenę się mu przypodobać mimo, że dla niego stanowiłem tylko przeszkodę, której pozbyłby się, gdyby tylko mógł. Nie wiem, czy bardziej zraniło mnie to, co powiedział, czy to, że te słowa należały właśnie do niego. Mimo wszystko miał rację, nie byłem nikim więcej niż nic niewartą przybłędą, na której nie zależało już nikomu, a najgorzej bolało mnie to, że sam do tego doprowadziłem.
   Gdy uciekłem już kawałek od osiedla, na którym ostatnimi czasy pomieszkiwałem, usiadłem na pobliskiej ławce i schowałem twarz w dłoniach. Miałem ochotę się rozpłakać, ale nie mogłem tego zrobić, przecież nigdy nie płakałem i nieraz z podobnych opresji wychodziłem z wysoko uniesioną głową.
   W tej chwili nie chciałem już wiedzieć nic o tajemniczym chłopaku ze zdjęcia Billa, bo pragnąłem zapomnieć, ze kiedykolwiek go poznałem. Czułem się cholernie bezsilny, w przeciągu kilku dni zniszczyłem sobie całe życie, a gdy udało mi się stworzyć nowe, okazało się, że jest ono równie beznadziejne, jak to poprzednie. Nie pozostało mi więc nic poza walką oto, co straciłem. Postanowiłem więc udać się do ojca i po raz kolejny prosić go o ostatnią szansę z nadzieją, że tym razem mi wybaczy.